czwartek, 3 listopada 2016

"Chwila uwagi"

Pod czerwonym materiałem,
W zamkniętej, czarnej skrzyneczce
Leży ciało wiecznie młode,
Takie małe, tak niewinne.

Leży, czeka na pochówek,
Żegna się z "bliskimi" ludźmi,
Nieczułe na wszystkie szlochy,
Smutne spojrzenia, głośne łzy.

Leży samotnie jak podczas
Całego, krótkiego życia
Pełnego bólu i smutku,
Dalekiego od miłości.

Już do dołu je włożyli,
Zasypali, omodlili...
I odeszli.

czwartek, 11 sierpnia 2016

Mój własny kolor

Łukasz nigdy nie miał przyjaciela. Z myślą o zmienieniu tego stanu, powziął kroki, które, jego zdaniem, były niezbędne do tego celu. Zaczął częściej zagadywać do innych i obracać się w ich towarzystwie. Niestety wszyscy zaczęli go ignorować tuż po tym, gdy skończył rozmawiać z takim jednym Maćkiem z jego klasy. Podczas rozmowy tamten wydawał się jakiś taki nieobecny i co chwilę ziewał. Gdy tylko Łukasz to zauważył, szybko zrzedła mu, dotychczas wesoła, mina i zakończył przemowę krótkim "Cześć", po czym poszedł.
Podobnie działo się jeszcze kilka razy, przez co chłopak zaprzestał jakichkolwiek prób. Podczas gdy inni rozmawiali, on stał cicho za nimi i się im przysłuchiwał.
W końcu, pewnego dnia przyszedł mu do głowy pomysł, który szybko wprowadził w życie. Zaczął zachowywać się inaczej niż dotychczas, zmienił swoje zainteresowania na takie, które mają jego znajomi z klasy, przestał czytać książki, które tak bardzo lubił, zaczął słuchać muzykę inną niż dotychczas, ubierał się także inaczej. Kiedy zdobył pierwszego przyjaciela, wiedział, że zawdzięcza to jego nowemu sposobie bycia i zdobył więcej pewności siebie. Po pierwszym przyjacielu szybko pojawił się drugi, potem trzeci, czwarty, piąty... Łukasz był szczęśliwy, lecz nie długo.
Po pewnym czasie poczuł pustkę. Czuł się jak marionetka; tak jakby ktoś inny sterował jego ciałem, a on sam był schowany w najdalszym jego zakątku i nie miał najmniejszego wpływu na to, co się z nim dzieje. Jakby śledził poczynania zupełnie obcej osoby.
Przez to uczucie zdał sobie sprawę, że zagubił prawdziwego siebie i postanowił go odnaleźć. Zaczął więc powoli wracać do normalności. Im bardziej stawał się sobą, tym więcej ludzi od niego odchodziło, aż w końcu nie został zupełnie sam. W tym momencie stało się dla niego jasne, że ludzie, których nazywał swoimi przyjaciółmi, tak na prawdę byli przyjaciółmi wykreowanego przez niego fałszywego "ja", które było podobne do nich; szare, bez własnego koloru.
Łukasz popadł w przygnębienie, ponieważ znowu był ignorowany przez wszystkich. Ale z drugiej strony cieszył się, że nie zatracił się w byciu takim samym, jak inni; że potrafił wrócić do bycia sobą; że nie stracił własnego, oryginalnego koloru, który go wyróżniał. Jednocześnie wiedział, że przez to inni go odrzucali. Ale nie tracił nadziei na to, że znajdzie się osoba, która zaakceptuje go takim, jaki jest; osoba, której kolor będzie podobny do jego.

czwartek, 30 czerwca 2016

Światło

Obudziłam się w lesie, w środku nocy. Najpierw nie miałam pojęcia co tu robię, ale potem przestałam o tym rozmyślać, gdy rozejrzałam się po okolicy. Spomiędzy otaczających mnie czarnych pni padało srebrne światło księżyca, które sprawiało, że wszystko wyglądało tak, jakby było nie z tego świata. Tego wrażenia dopełniała unosząca się wszędzie mgła. Nic się nie poruszało. Nie wiał nawet najlżejszy wiatr.

Kocham światło księżyca. Dokładniej mówiąc; kocham słoneczne światło, które mogę podziwiać jedynie w postaci światła odbitego od tarczy ziemskiego księżyca. W innej postaci sprawi, że oślepnę.
Nigdy na swojej skórze nie czułam promieni słonecznych. W moich myślach było to ciepłe i miłe uczucie. Zupełnie inne od tego, gdy opatula cię mrok. Gęsty, zimny jak lód, nieczuły mrok, który jest całym moim życiem. Mogę się przemieszczać jedynie w nocy. Nie mogę pozwolić, by moja skóra zetknęła się ze światłem słonecznym. Wtedy bym zniknęła.
Byłam świadkiem zniknięcia osób z mojego gatunku. Było ich wiele... o wiele za dużo. Każda z tych osób poddała się fascynacji słonecznym światłem i chciała go dotknąć. Kiedy chociaż trochę na nich poświeciło, wciągnęło ich w oślepiającym blasku. Niemniej jednak tuż przed zniknięciem każda z tych osób się uśmiechała. Był to uśmiech pełen prawdziwej radości. Takiej, której wcześniej nigdy nie zaznali.
Jestem ostatnią osobą z mojego gatunku - ostatnim dziedzicem koszmarnego ciała, z którym powstałam; ostatnią osobą, którą ciągnie do tego ciepła słonecznego światła, które poznali już wszyscy inni oprócz mnie. Jestem... samotna...
Czasami mam ochotę po prostu także się rozpłynąć w utęsknionym cieple. Ale obiecałam. Obiecałam, że przeżyję. Obiecałam, że nie dam się pokonać i dotrę tam, gdzie każdy z nas zmierzał.

Podniosłam się z pozycji półleżącej trochę chwiejnie, ponieważ dawno nie stałam. Moje blade, chude nogi zdawały się nie utrzymywać ciężaru mojego małego ciała. Czerwona, podarta sukienka na ramiączkach, którą miałam na sobie wydawała się być na mnie za duża i jeszcze bardziej podarta niż była wcześniej. W gardle miałam sucho, jakbym nałykała się jakiegoś pyłu. Oparłam się o drzewo i zgarnęłam do tyłu długie, białe włosy, których miałam coraz mniej. Moje stopy bolały od licznych zabrudzonych ran. W brzuchu mi już nawet nie burczało; żołądek zdawał się trawić sam siebie. Ruszyłam przed siebie nie zważając na to wszystko. Nie zważając na to, że każdy krok bolał. Szłam w upragnione miejsce. Wiedziałam, że byłam już blisko niego. Jeszcze tylko kilka metrów, za linią drzew przede mną.
Ociężałe mięśnie cicho protestowały z bólu. Musiałam na każdym kroku podpierać się o drzewo. Suchość w gardle nagle stała się tak doskwierająca, że aż ugryzłam się w język, z którego popłynęła krew, dając ukojenie. Dawno już nie czułam tego smaku. Pobudzony zapachem i smakiem żołądek niemiłosiernie mnie zabolał, przez co upadłam.
Przede mną zauważyłam ostatnie drzewo, które zasłaniało mi widok na upragnioną krainę. Powoli zaczęłam przesuwać się w lewą stronę, chcąc ominąć przeszkodę. Wyciągnęłam rękę i...
...poczułam ciepło. Miłe, kojące ciepło, które łagodnie dotykało moje poranione palce. Na mojej zmęczonej twarzy pojawił się nieśmiały, radosny uśmiech. Jednocześnie z moich oczu popłynęły łzy smutku, gdyż uświadomiłam sobie, co owo ciepło oznacza.
Dotknęłam światła.
I tuż po tym zniknęłam.

środa, 29 czerwca 2016

Reaktywacja opowiadania

Utworzyłam jakiś czas temu nowego bloga o opowiadaniu pt. Magiczny pierścień. Może kojarzycie, że dodałam tutaj kiedyś pierwszy rozdział o tym tytule (Magiczny pierścień II #01)
Będzie to fantasty i trochę romansidła, i komedii. A przynajmniej mam taką nadzieję...


Jak ktoś chętny to zapraszam TUTAJ

wtorek, 14 czerwca 2016

Nowe życie #02

Poszukiwanie ludzkiego miasta zakończyło się już po dwudziestu minutach. Stało się to przez to, że Matemon mógł swoją mocą umocnić przejęte ciało, a także zwiększyć jego możliwości. Nie było nikogo w pobliżu; jeśli ktoś by był, Matemon musiałby udawać słabego w sportach, ale genialnego umysłem Johna Taylera - siedemnastolatka, którego ciało przejął, w celu zasmakowania szczęśliwego życia, na jakie miał nadzieję.
Tuż obok miasta, gdy przed sobą zauważył ludzką kobietę spacerującą wzdłuż drogi z torbą w ręku, Matemon gwałtownie wyhamował i zaczął grać swoją rolę:
- Przepraszam! Mógłbym skorzystać z pani telefonu? - zapytał po angielsku. Głos wydobywający się z gardła Johna Taylera był słaby i mocno zachrypnięty, co sprawiło, że kobieta się wzdrygnęła. Po chwili jednak zwróciła twarz w jego kierunku. W pierwszym odruchu chciała się uśmiechnąć do niego, lecz potem, gdy zauważyła jego szary odcień skóry i podarte ubrania, krzyknęła ze strachu i szybko pobiegła przed siebie. John spojrzał po sobie i skojarzył, że jego wygląd różnił się od wyglądu człowieka. W związku z tym zmienił kolor swojej skóry na kremowo-różowy, a czas ubrań cofnął do tego przed wypadkiem, przez co znowu wyglądały jak nowe. Nadal jednak nie miał butów, które zgubił gdzieś po drodze, ale się tym nie przejął. Poszedł dalej.
Po obu stronach drogi stało mnóstwo sklepików z najróżniejszymi rzeczami. Wszędzie było bardzo dużo ludzi, którzy co chwilę podchodzili do jakiegoś kramu. Niektórzy mieli telefon, z którego chciał skorzystać John. Dziwnie by jednak było, gdyby nagle kogoś poprosił o pożyczenie komórki; jeszcze by pomyśleli, że chce ich okraść, co nie było niemożliwe w tutejszym zgiełku. Chłopak postanowił poprosić o skorzystanie ze współczesnego komunikatora właściciela nieuczęszczanego stoiska z podejrzanie wyglądającymi wyrobami z drewna. Kiedy John podszedł do pokrytej towarem lady, wcześniej nudzący się sprzedawca znacznie się ożywił i zaczął zachwalać swoje produkty, opisując ich różne właściwości.
- Ten oto drewniany słoń z chęcią przekaże ci swoją siłę, a ta oto sowa użyczy ci swojej mądrości. Oczywiście, jeśli je pan kupisz - mówił, pokazując chłopakowi figurki kompletnie nieprzypominające zwierzęta, o których wspomniał. Nie zauważywszy zainteresowania ze strony swojego potencjalnego klienta, sklepowy ciągnął dalej: - Jedynie dzisiaj, dla pana, wprowadzę obniżkę; kup pan jeden, a dostanie dwa...
- Przepraszam, ale chciałem tylko zapytać, czy mógłbym skorzystać z telefonu - przerwał mu John. Gdy tylko sprzedawca usłyszał to ciche zdanie wypowiedziane zachrypłym głosem, stracił cały swój zapał i ciężko oparł się o krzesło. Smutno westchnął, co sprawiło, że chłopak w jednej chwili zaczął sprawdzać czy nie ma jakichś pieniędzy w kieszeniach. - Przykro mi, ale nie mam żadnych pieniędzy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem w domu i nawet nie wiem, gdzie jestem - dodał po krótkiej chwili przerwy.
Około sześćdziesięcioletni mężczyzna o siwej resztce włosów i życzliwej twarzy, będący wspomnianym wcześniej sprzedawcą, z troską spojrzał na Johna, po czym odwrócił się i podał mu leżącą z tyłu komórkę z dużymi klawiszami. Chłopak podziękował, a potem wpisał odpowiedni numer. Nacisnął zieloną słuchawkę i przez chwilę czekał na połączenie.
Halo? - głos z telefonu brzmiał kobieco i znajomo.
- Suze? - zapytał Matemon, niepewnie. Wszystkie wspomnienia zajmowanego przez niego ciała były niewyraźne, przez co miał problem z rozpoznaniem zniekształconego przez telefon głosu.
~ ...brat...? Gdzie jesteś?!? Czy ty wiesz jak matka się o ciebie martwiła?!?
- Co to za miasto? - zapytał chłopak sklepowego. Ten mu odpowiedział, że aktualnie znajdują się w miejscowości GreenLine. - W GreenLine - odpowiedział.
~ GreenLine? A gdzie to?
- Nie wiem. Ale niedługo wrócę, obiecuję. Możesz to przekazać rodzicom?
~ Rodzicom...? - nie dane było dokończyć Susan tego zdania, gdyż Matemon przerwał połączenie. Oddał komórkę mężczyźnie, który się na niego patrzył z wyczekiwaniem.
- Wie pan jak się mogę stąd dostać do SilveryDust? - na to pytanie sklepikarz pokręcił głową, lecz zaraz znowu się odwrócił i podał chłopakowi mapę okolicy. Po środku znajdowała się mała zielona kropka podpisana "GreenLine". Nazwa "SilveryDust" znajdowała się tuż na skraju mapy. Kropka podpisana tą nazwą była około sześć razy większa niż ta pośrodku oraz była przecięta równo w połowie. - Bardzo panu dziękuję. To ogromna pomoc dla mnie. Nie wiem jak mam się odwdzięczyć.
- Ależ nie ma za co - odpowiedział mężczyzna. Nagle jego uśmiech nieznacznie się zmniejszył, po czym powrócił do swojego pierwotnego stanu sprzed chwili. - A odwdzięczyć się możesz, przyjmując to.
Gdy to powiedział, pochylił się i spod lady wyjął kawałeczek drewna. John wyciągnął rękę w kierunku sprzedawcy. Kiedy tylko mała figurka spoczęła na jego dłoni, zauważył, że wygląda jak dziewczynka w sukience do kolan. Na jej twarzy jaśniał szczery uśmiech, a na włosach siedział motylek. Jej nogi były zgięte jakby klękała, lecz nie miała na czym, gdyż figurka nie przedstawiała żadnego podłoża. Matemon miał wrażenie, że czuje bijące od niej ciepło, które ogrzewało jego dłonie.
Pytająco spojrzał się na mężczyznę za ladą. Ten tylko się uśmiechnął i powiedział:
- Trzymaj ją zawsze przy sobie. Jestem pewien, że ci pomoże. A teraz zmykaj już! Twoja mama i siostra czekają.
John złapał mapę, a figurkę schował do kieszeni na piersi. Kiwnął głową w kierunku sprzedawcy podejrzanych figurek i poszedł przed siebie.


Igor Freeman spojrzał za odchodzącym chłopakiem. Zauważył, że nie ma butów, po czym cicho powiedział do siebie, ale w jego kierunku:
- Powinieneś dbać o to ciało. Jest słabsze niż twoje, Cieniu z BlackPlanet.

sobota, 28 maja 2016

Nowe życie #01

Matemon szedł po czymś, co ludzie nazywają "ulicą". Była to płaska, czarna powierzchnia z podłużnym, białym paskiem po środku. Z jednej strony ulicy znajdowała się stroma, skalna ściana z porastającymi gdzie nie gdzie górskimi roślinami, a z drugiej strony ziała głęboka przepaść. Od tej przepaści ulicę oddzielała jedynie dosyć niska, metalowa barierka.
Po jakimś czasie chodzenia wzdłuż barierki, Matemon zobaczył, że w pewnym miejscu się ona urywa, by powrócić kilka metrów dalej. Kiedy podszedł bliżej, stwierdził, że musiało w nią coś bardzo mocno uderzyć, po czym spaść do przepaści. Jakby na potwierdzenie jego myśli, zauważył w dole nieśmiałe połyskiwanie oraz dym pochodzące z tego samego miejsca. Zleciał tam, by zobaczyć, co spowodowało zerwanie barierki.
Przepaść miała około 32 metry głębokości i prawie cała była porośnięta drzewami, w większości iglastymi. Kilka tych drzew zostało złamanych przez obiekt, którego szukał Matemon. Był on mocno zniekształconym motorem. Obok motoru leżało ciało chłopaka, na oko siedemnastoletniego. Jego kończyny były powykręcane w, niespotykane u ludzi, strony, kark złamany, a całe ciało pokryte było czymś w rodzaju zaschniętej, czerwono-brunatnej farby.
Gdy Matemon tak patrzył na to pozbawione życia, nieruchome, połamane ciało poczuł smutek. Było to dla niego wielką nowością, gdyż dotychczas nigdy tak się nie czuł, nawet wtedy, kiedy opuścił swój dom i swoją "rodzinę". Nagle zapragnął sprawić, by to słabe, ludzkie ciało znowu odżyło, poruszyło się, nabrało barw, mówiło. Wiedział jak to zrobić. W młodości często przejmował ciała martwych stworzeń, więc i teraz mógł tego dokonać. Wtedy będzie mógł zasmakować ludzkiego życia. Może w końcu poczuje to coś, co sprawi, że przestanie być pusty i jego bezsensowna egzystencja w końcu przestanie taka być.
Matemon przyjął astralną postać, po czym wypełnił ciało pozbawione duszy, sam się nią stając. Powoli, z trudem otworzył zastygłe dotychczas oczy. Wtedy jego umysł zalały wszystkie wspomnienia siedemnastoletniego Johna Taylera. Zobaczył całe jego życie, począwszy od narodzin, a skończywszy na ucieczce z domu i wypadku. Było one pełne smutku i samotności, zwłaszcza pod koniec. Wraz ze wspomnieniami, Matemon zobaczył i zapamiętał całą wiedzę Johna, a także jego charakter i umiejętności. Potrafiłby teraz pisać i mówić po angielsku, francusku i niemiecku, a także trochę po japońsku. Lecz na nic zdaje to się komuś, kto przed chwilą był trupem i nadal leży tak jak leżał w chwili zgonu, więc Matemon poruszył swoim nowym ciałem. Najpierw wyprostował i uleczył wszystkie kości w swoich rękach, potem nogach. Następnie się podniósł i tak długo poruszał rękami głowę, aż wszystkie kręgi szyjne wskoczyły na swoje miejsce i się uleczyły. Potem nadszedł czas na uleczenie reszty kości. Kiedy proces ten się zakończył, Matemon/John poszedł w kierunku jeziora. Wymył się w nim, oczyszczając z własnej krwi, zasklepił niezliczoną ilość ran i dopiero potem poszedł szukać jakiegoś miasta. W końcu musiał jakoś wrócić do "swojego" domu, by rozpocząć nowe życie.

piątek, 20 maja 2016

Zagubione ciała 2 - Czemu ciemność mnie przeraża?

Mozolna wędrówka wśród drzew zajęła mi dłużej niż się spodziewałem. Możliwe, że droga, którą oceniłem jako najkrótszą była tak naprawdę najdłuższa. Ale bez sensu jest przejmować się przeszłością i użalać nad swoim wyborem, gdy goni cię noc wśród puszczy. Oczywiście nie byłoby to niczym strasznym, gdyby bohater tego zdarzenia (czyli ja) nie bałby się ciemności. W dodatku do szaleństwa. Tak więc zebrałem resztki energii, której do tej pory mialem nadspodziewanie dużo, i zmotywowałem się do przejścia jeszcze dosyć sporej odległości. Opłaciło się; w niedalekim oddaleniu ujrzałem światło wśród ciemności.
Tak naprawdę nie wiem, czemu ona tak mnie przeraża. Wiem jedynie, że gdy mnie otacza, dzieje się coś strasznego. Lecz nie mogę sobie przypomnieć co...
Źródłem światła okazała się mała drewniana chatka. Chciałem do niej podbiec ze łzami w oczach, gdy nagle zupełnie przestałem widzieć. Ogarnęła mnie potworna panika. Miałem wrażenie, jakby serce miało mi się wyrwać z piersi. Ogarnęło mnie przeczucie, jakby w moją stronę zbliżało się coś jeszcze straszniejszego od ciemności. Oddech ugrzązł mi w gardle.
W jednej chwili pobiegłem w stronę przeciwną od tej, z której zbliżało się to coś strasznego. Mimo, że biegłem z całych sił, czułem, jak mnie dogania, drwiąc sobie z moich wysiłków ucieczki od niego. Już miałem się poddać, gdy nagle zobaczyłem światło. Był to lichy płomyczek o niebiesko-białej barwie. Tańczył niespokojnie, jakby za wszelką cenę chciał zwrócić na siebie moją uwagę. Udało mu się. Nawet bardzo. Zapatrzony w ten niepewny byt, zapomniałem o tym, co mnie ścigało i zatrzymałem się. Światło płomyczka sprawiło, że wszędzie stało się jasno.
Właśnie wtedy usłyszałem nieziemski krzyk. Obejrzałem się do tyłu. Akurat na czas, by zobaczyć jak ścigające mnie coś rozpada się na kawałki pod wpływem światła.
Ciemność zniknęła i znowu widziałem drewnianą chatkę. Jej drzwi się uchyliły, lecz nikogo za nimi nie zobaczyłem. Wszedłem więc do środka.
Wewnątrz wyglądała bardzo przytulnie, a także nosiła świeże ślady obecności ludzkiej. Aczkolwiek sprawcy tych śladów nigdzie nie było.
Przed sobą znowu zobaczyłem ten biało-niebieski płomyczek, który rozproszył ciemność. Chciałem ruszyć w jego stronę, ale naraz poczułem się bardzo senny. Morfeusz porwał mnie w swoje objęcia i tyle mnie widziano.

środa, 6 kwietnia 2016

Zagubione ciała 1 - Sam w lesie... z trupem...

Otworzyłem oczy, po czym usiadłem. Podniosłem ręce i chciałem się przeciągnąć, lecz od razu złapałem się za brzuch i jęknąłem.
- Boli... A jednak nie. Dziwne...
Podrapałem się po głowie i wstałem. Spodziewałem się, sam nie wiem czemu, że przyjdzie mi to z trudem, lecz podniosłem się tak, jakbym nic nie ważył.
- Myślałem, że jestem wyższy... Czemu tak myślałem...? - wzruszyłem ramionami i chciałem pójść przed siebie. Chciałem, bo nie zrobiłem nawet pierwszego kroku, ponieważ się przewróciłem.
- Ała... Co to? Ktoś tu leży?
Potknąłem się o nogę jakiegoś człowieka, lecz ten ani drgnął. Po chwili zrozumiałem, że on nie żyje. Co więcej, był to sam szkielet.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, gdy na niego spojrzałem, były strzępki czerwonych, długich włosów, które opadały mu na twarzoczaszkę. Ubrany był w wytarte jasne spodnie i lnianą koszulę. Nie miał na nogach żadnych butów.
Nagle nad sobą zobaczyłem krwistoczerwoną plamę, więc podniosłem głowę, lecz nic nie zobaczyłem. Po chwili znowu się to powtórzyło, lecz tym razem plama ukazała się też na moich ramionach. Poczułem lekki niepokój, sięgając do moich włosów. Mogłem z łatwością na nie spojrzeć, ponieważ były bardzo długie. Wściekle czerwony kolor miał dokładnie taką samą barwę, jak włosy zmarłego...
...Co za zbieg okoliczności!...
Usłyszałem przytłumiony dźwięk, dochodzący od ręki szkieletu. Próbowałem powoli rozewrzeć zaciśnięte kości jego palców, lecz mi się to nie udało. Pociągnąłem za nie tak mocno, że aż się rozsypały. Wzdrygnąłem się, po czym złapałem, wciąż dzwoniący, telefon. Odebrałem połączenie.
- Shinobu? Czemu tak długo nie odbierałeś?!? - krzyknął z wyrzutem dziewczęcy głos po drugiej stronie. Przestraszył mnie, więc rzuciłem telefonem o drzewo. Po chwili znowu usłyszałem dzwonek. I tym razem odebrałem.
- O co ci chodzi, Shinobu? - usłyszałem ten sam głos.
- Eee... A tobie o kogo chodzi? Bo ja nie znam żadnego Shinobu... - odpowiedziałem niepewnie.
- Nie wygłupiaj się, Shinobu! - dziewczyna znowu krzyknęła. Tym razem byłem na to niejako przygotowany i jedynie lekko odsunąłem telefon od ucha. - Gdzie jesteś? - zapytał głos, nie dając mi wytłumaczyć, że się nie wygłupiam.
- W Kanadzie - odpowiedziałem pewnym tonem. W tym momencie dziewczynie musiała przysłowiowo "opaść szczęka". Jednak po chwili skapnęła się, że się z niej nabijam.
- A tak na prawdę, to gdzie jesteś?
- Nie mam pojęcia, okej? Nie wiem nawet jak się nazywam, a ty oczekujesz ode mnie, że wiem, kim jesteś! - mój głos pod koniec zdania przeszedł w piskliwy krzyk. Mutacja?
Dziewczyna się nie odzywała, wiec się rozłączyłem. Po chwili spostrzegłem, że telefon był zupełnie rozładowany i się wyłączył. Położyłem go obok kościotrupa.
Rozejrzałem się dokoła i, ujrzawszy drzewa z każdej strony, ruszyłem w kierunku, w ktorym zauważyłem ich najmniej. W końcu dojdę do jakiegoś miasta, a w nim możliwe jest, że dowiem się kim jestem i co robiłem w lesie.
W końcu wszystko jest możliwe, co nie...?

piątek, 1 kwietnia 2016

Szybkie ciasteczka cynamonowe

Składniki:
250 gram mąki pszennej
1 jajko
100 gram masła
30 gram cukru pudru (lub w kryształkach)
20 gram cynamonu zmielonego
1 łyżeczka proszku do pieczenia


Sposób przygotowania:
1. Wszystkie składniki dokładnie zmieszać rękoma.
2. Rozwałkować i wycinać różne kształty/ rwać na kawałeczki, po czym je spłaszczać.
3. Wyłożyć na blaszkę przykrytą papierem do pieczenia.
4. Pięć przez ok. 10 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni Celsjusza.




Przepis został wielokrotnie wykorzystany przeze mnie, a nawet troszeczkę ulepszony ;)
Znalazłam go gdzieś kiedyś, nie pamiętam gdzie...


Szczerze polecam z niego skorzystać :)

niedziela, 27 marca 2016

Błękitna Kraina #01

"16 lutego XXXX
Godz. 00.05
Niektórzy zasnęli ze zmęczenia, gdyż poprzedniego wieczoru uczyli się do różnych testów i sprawdzianów. Jednakże większość uczniów i nauczycieli czuwało, słuchając odgłosów, które zmuszały wyobraźnię do myślenia o zniszczeniach powstałych w wyniku wybuchu bomby atomowej. Z każdym kolejnym wstrząsem drżałam na całym ciele. Opierająca się o moje ramię Daria, próbowała zasnąć, lecz uniemożliwiały jej to myśli, które niechciane pojawiały się w jej umyśle. Czułam, że ona także drżała, gdy wybuchały kolejne ładunki.
Co jakiś czas ściany bunkru, w ktorym się chroniliśmy niebezpiecznie się chwiały, a z sufitu sypał się tynk.
W pewnym momencie grupa pod przewodnictwem katechetki zaczęła modlić się na głos. Przyłączyłam się do nich i przez kilka następnych minut odmawialiśmy koronkę do miłosierdzia Bożego. To pomogło chociaż na trochę uspokoić moje szybko bijące serce.


Godz. 02.21
Każdy kolejny wybuch brzmiał coraz wyraźniej. Katechetka znowu zainicjowała modlitwę. Wszyscy są coraz bardziej zaniepokojeni. Serce bije mi bardzo szybko, ręce się trzęsą. Mam wrażenie, że dłużej nie utrzymam długopisu/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/\/


Godz. 02.56
Odzyskałam przytomność, którą utraciłam wraz ze zderzeniem bomby z dachem naszego przybytku nauki. Wszędzie leżały gruzy. W powietrzu unosił się trujący dym, który przez skórę przenikał do mojego krwiobiegu.
Z mojej prawej strony zauważyłam moją najlepszą przyjaciółkę Darię. Jej ciało leżało bezwładnie z głową tuż przy mojej głowie. Szybko wstałam i, z zaskakująca mnie samą siłą, podniosłam przygniatający ją kamień. Zobaczyłam jak rozpaczliwie próbuje oddech do, poprzebijanych złamanymi żebrami, płuc. Nie mogłam nic zrobić..."

Alleluja!

Witam w tę dosyć ciepłą noc!
Jako iż mamy teraz Wielkanoc chciałabym życzyć Wam jak najlepiej przeżytych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, a także później mnóstwa wody w dyngusa 😁


Życzę Ja 👍

czwartek, 24 marca 2016

Dobranoc

Czemu nie śpisz?
Bo boję się ciemności.
Ciemności, która odbiera mi wzrok,
Wyostrza słuch, przynosi dźwięki,
Których nie chcę słyszeć.
Jakie dźwięki?
Nie da się ich opisać;
Pochodzą jakby z innego świata.
Boisz się ich?
Nie. Boję się tylko ciemności,
Która w każdej chwili tylko czeka,
Żeby mnie napaść i doprowadzić do obłędu.
Czai się w każdym kącie,
W każdym zakamarku, który widzę.
Zawsze mnie dopadnie.
Lecz na szczęście mam obrońcę,
Który gotów jest zawsze mnie chronić.
Kto nim jest?
Księżyc. Księżyc, który swym delikatnym,
Srebrzystym blaskiem rozprasza najgłębszy mrok.
Dzięki niemu się nie boisz?
Tak. I mogę zasnąć.
Dobranoc.

niedziela, 28 lutego 2016

Blog

Witam!
Chciałabym Wam przekazać linka do mego nowego bloga. Jest on poświęcony fanfiction pingwinów z Madagaskaru. Na razie są tam tylko dwa rozdzialiki...
Jak jesteście ciekawi, to zapraszam TUTAJ

Miłego weekendu!

piątek, 5 lutego 2016

"Koniec"

Obudził się ze snu twardego,
Leżąc na resztkach łóżka swojego,
A twarz miał całą zapłakaną,
Patrząc na zwłoki swej siostrzyczki.
"Mamo?" niepewnie krzyknął.
Nie słysząc odpowiedzi, udał się do pokoju swej matki.
Zapłakał gorzko nad mamą kochaną.
Chwycił telefon, dzwoniąc pod 112.
Nie ma sygnału...
Poszedł samochód włączyć.
Nie zapalił...
Rozejrzał się po swej ulicy,
Chcąc usłyszeć głosy sąsiadów.
Nie słyszał nic...
Nic, prócz swego płaczu...

"Drzewo"

Zachwycał się jego pięknem:
"Jakie jest piękne i silne."
Ktoś by powiedział: "Drzewo, jak drzewo",
Ale to było inne.
Tuziny barwnych liści
Na gałęziach pięknych, brązowych,
Na każdej gałęzi po kilka owoców
Tęczowych i wyjątkowych.
Zerwał owoc, aby spróbować,
Pyszny sok spływał po brodzie.
Dołek w ziemi zrobił i pestkę tam wsadził,
Aby nowe drzewo zachwycało innych,
Którzy nań później spojrzą.

"Przyjaciel"

Na spacer wyszedł, polanę pozwiedzać,
Wdychał woń kwiatów wiosennych.
Wtem ujrzał konia karego,
Który się doń zbliżał.
Krzyknął: "Witaj, przyjacielu!"
Koń tylko zarżał i się odwrócił,
Zatoczył koło wokół niego
I podszedł w podskokach.
Ganiał po łące przez cały ranek
I śmiał się ze swym przyjacielem.










------------
Coś mnie nagle olśniło, by spojrzeć do starego zeszytu z mymi wierszami i oto, co znalazłam. Mam jeszcze ich więcej, więc pojawią się w niedługim czasie.
Szczerze mówiąc nie poznałam trochę swojego stylu pisania... Niniejsze XII wierszydło przeszło kilka poprawek. Mam nadzieję, iż się spodobało :)
------------

sobota, 16 stycznia 2016

Jestem przy tobie

Ostatni raz widzieliśmy się, gdy byliśmy dziećmi.
Od tego czasu nic się nie zmieniłem i cały czas cię obserwowałem.
Zmieniałaś się z dnia na dzień i powoli o mnie zapominałaś,
Aż w końcu zupełnie zniknąłem z twego umysłu,
lecz nie z tego świata. Ciągle byłem przy tobie,
chroniłem cię od niebezpieczeństw, a ty mnie nie zauważałaś.
Smuciłem się z tego powodu, lecz nie rozpaczałem.
Musiałem być silny, by cię chronić, choć niewiele mogłem.

Czasem mój cień pojawiał się na chwilę obok ciebie.
Wtedy patrzyłaś się na niego i próbowałaś sobie coś przypomnieć,
lecz w twej pamięci coś, jakby nieprzenikniony mur,
blokowało wspomnienia o mnie.

Nadszedł w końcu czas, w którym wyszłaś za mąż.
W sukni ślubnej byłaś piękna,
jak biała róża w całej swej okazałości.
W bolącej ciszy patrzyłem się na ciebie,
gdy szłaś z uśmiechem w kierunku swego ukochanego.

Nie mogłem nic zrobić. Cieszyłem się twoim szczęściem,
a jednocześnie me serce krwawiło; byłem wewnętrznie rozdarty.
Chciałem zniknąć, wmawiając sobie, że już nie potrzebujesz
mej lichej pomocy, że już masz swego ukochanego.
Lecz nie mogłem. Byłaś dla mnie zbyt cenna.
Zostałem więc z tobą, szlochając bezgłośnie,
jednocześnie mając uśmiech na twarzy,
w razie gdybyś mogła mnie jednak zobaczyć.

Mijały lata, twoja rodzina wzbogaciła się o pociechy,
których śmiechy wypełniały twój dom.
Mój smutek powoli zacierał się przez czas.
Ciągle cię chroniłem, tak, jak mogłem.

W końcu nadeszła pora, gdy twój mąż opuścił ten świat,
a wszystkie twe dzieci dorosły i też cię opuściły,
zapominając o tobie. Stałaś się cieniem człowieka.

Ja nadal byłem przy tobie i wierzyłem w ciebie,
podczas gdy wszyscy inni o tobie zapominali.
Próbowałem cię pocieszać, gdy byłaś bardzo smutna,
lecz to nic nie dawało; nie widziałaś mnie.

Lata mijały. Twoje ciało powoli się rozpadało,
twój umysł nie potrafił myśleć, aż w końcu umarłaś.
Twa dusza odmłodniała, po chwili spotkałaś mnie.
Patrzyłaś na mnie w milczeniu, przeszukiwałaś swoje wspomnienia.

Nie poznałaś mnie... Łzy popłynęły z mych oczu.
Ma rozpacz sięgnęła zenitu. Rozpadłem się. Nic po mnie nie zostało.
Nic, prócz gasnącego ciepła w twym sercu...

piątek, 15 stycznia 2016

Obiecałem

Powiedziałaś: "Czekaj na mnie".
Obiecałem, że poczekam.
A więc czekam. Wciąż czekam.

W tym samym miejscu.
Nie ruszając się ani na krok.
Przez równych dwadzieścia lat.

Nie przyszłaś. Lecz ja obiecałem.
Proszę, spójrz na mnie.
Powiedz: "Dziękuję", jak zawsze.

Minęło kolejnych dwadzieścia lat.
Obietnica złożona na wiosnę
czterdzieści lat temu, nie wygasła.

Wciąż nie przychodzisz. Lecz czekam.
Wiem, że przyjdziesz, więc czekam.
Zawsze będę czekać, choćby i przez całe wieki.
Obiecałem.

sobota, 9 stycznia 2016

W dniu urodzin Ran - fanfiction "Meitantei Conan"

- Wszystkiego najlepszego, Ran! - powiedziałem, stając przed nią.
- Shinichi, gdzieś ty był?! - zapytała z wyrzutem. Jej oczy były lekko wilgotne. Gdyby wiedziała, że byłem z nią cały ten czas... Ale najpierw...
- To teraz najmniej ważne. Ja... Ran, ja... - Ból. Nieznośny ból w klatce piersiowej. Straszne gorąco rozchodzące się po całym ciele. Uczucie roztapiających się kości. - Nie! Czemu? Przecież... dopiero... wróciłem...!
- Shinichi? Co się dzieje? Shinichi!
- T-to nic... tylko muszę... już... iść...! - wydyszałem, trzymając się za serce. Chciałem odejść, zrobiłem nawet kilka chwiejnych kroków, lecz wtedy poczułem jak Ran złapała mnie za rękę.
- Nie odchodź! Masz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje!
W tym momencie moje serce zaczęło bić jak szalone, sprawiając mi tym ból i fizyczny, i psychiczny.
Czemu znów się zmieniam, gdy dopiero odzyskałem normalną postać?!?
Resztką sił próbowałem wyrwać się z uścisku Ran, żeby się przed nią ukryć, gdy będę się zmniejszać. Nie udało mi się. Opadłem bez sił.
Zaraz się dowie... Dowie się i będzie w niebezpieczeństwie...! - ta myśl jako ostatnia pojawiła się w mojej głowie. Jeszcze raz spojrzałem na zatroskaną twarz Ran, po czym straciłem przytomność.
~~<>~~
- Conan-kun? Conan-kun! Spóźnisz się do szkoły!
Szybko otworzyłem oczy, ciężko oddychając. Zobaczyłem nad sobą twarz Ran. Miała tak samo zatroskaną minę, jak przed chwilą. Zaraz, zaraz... Powiedziała do mnie "Conan"...
- T-to był tylko sen... - odetchnąłem. Sięgnąłem ręką po okulary, nałożyłem je i usiadłem. Całe szczęście...
- Miałeś koszmar?
- Można tak powiedzieć - odpowiedziałem. Jak dobrze, że nic jej nie grozi! Chociaż i tak jest smutna mimo, że czasem do niej dzwonię...
Ciekawe, kiedy Haibara wynajdzie przepis na antidotum. Oby szybko. Potem trzeba "tylko" jakoś zniszczyć Czarną Organizację i APTX4869, i można będzie spać w spokoju... Westchnąłem. Sądzę, iż to raczej nie możliwe...
Prawie mogłem zobaczyć znaki zapytania latające nad głową Ran. Zignorowałem to, ziewnąłem i poszedłem do łazienki.
~~<>~~
- Nie wyspałeś się, Conan-kun? - zapytała Ayumi. Wracaliśmy właśnie ze szkoły, po kolejnym dniu nudnych lekcji, które zaliczyłem już dziesięć lat temu.
- A, jakoś tak... - nie dokończyłem, bo znowu ziewnąłem.
- Powinieneś położyć się dzisiaj wcześniej.
- Masz rację... To my już idziemy. Co nie, Haibara? - zapytałem idącą obok mnie dziewczynę. Pokiwała głową i ruszyła wraz ze mną w stronę domu profesora Agasy.
Gdy byliśmy w połowie drogi, Haibara powiedziała:
- Mam jeszcze trochę prototypu antidotum z baikala...
- To to wiem - odpowiedziałem. Potem spojrzałem się na nią zaciekawiony. - Po co o tym mówisz?
- Ta dziewczyna ma niedługo urodziny, co nie? Pomyślałam, że może chciałbyś się wtedy z nią spotkać jako Kudo Shinichi...
Moje oczy zrobiły się wielkie z niedowierzania. Chyba naprawdę się polubiły, Haibara i Ran. Albo ona coś knuje...
- I tak po prostu mi proponujesz, żebym znowu wziął niedokończone antidotum? Przecież nie wiadomo ile tym razem będzie działać.
- A więc nie chcesz go wziąć?
- Tego nie powiedziałem - szybko odpowiedziałem, kręcąc głową. Dziewczyna spojrzała się na mnie z uśmiechem.
- No to postanowione. Tylko weź antidotum tuż przed spotkaniem, żebyś miał pewność, że zdążysz.
- Okej.
~~<>~~
Ran, chcę się z tobą jutro spotkać. Masz czas? Shinichi - wysłano.
Tak, mam. - nadeszła po chwili odpowiedź.
Okej. To przyjdź jutro o 16.00 przed mój dom. - odpisałem. Odłożyłem komórkę na podłogę i oparłem głowę o ścianę. Westchnąłem. Ran znajduje się w pokoju obok, a ja muszę wysyłać do niej maile... Spojrzałem na szklaną buteleczkę, w której znajdowała się pigułka z antidotum na APTX4869. Wystarczy że ją połknę i powrócę na jakiś czas do swojego normalnego ciała. Lecz to jutro.
Mam dziwne przeczucie co do jutrzejszego spotkania...
Usłyszałem dźwięk wiadomości.
Przyjdę! - napisała Ran. Pewnie jest teraz wesoła. Uśmiechnąłem się.
O jutro nie ma co się martwić; na pewno przesadzam z tym uczuciem. Przecież nic złego nie powinno się stać...
~~<>~~
- Wybierasz się gdzieś, Ran-neechan? - zapytałem. Ran od rana była cała w skowronkach. Sprawiała wrażenie, jakby nic nie mogło popsuć jej dziś humoru.
- Tak, mam spotkanie z Shinichim - odpowiedziała z uśmiechem. Przecież wiem, bo to ja cię na nie zaprosiłem...
- Łał! Naprawdę? - spytałem mimo to.
- Tak. Też chciałbyś się z nim zobaczyć?
- Nie. Jestem zajęty - Jakby to w ogóle było wykonalne...
- A cóż takiego masz do roboty?
- Idę do profesora Agasy. Obiecał, że da mi pograć w swoją nową grę. - A tak naprawdę mam spotkanie z tobą.
- Ach, rozumiem. To się pospiesz. Zaraz piętnasta!
- Aaa! Rzeczywiście! To ja już pójdę. Do zobaczenia, Ran-neechan!
Wybiegłem z domu, zabierając ze sobą komórkę i pobiegłem do siebie. Wziąłem prezent dla Ran i, kiedy byłem już na miejscu, schowałem go do kieszeni marynarki, którą wyjąłem z szafy. Odczekałem jakieś 20 minut, krążąc bez celu między półkami z książkami, po czym połknąłem kapsułkę z antidotum. W jednej chwili poczułem gorąc na całym ciele.
~~<>~~
Gdy znajdowałem się znów w moim siedemnastoletnim ciele, wyszedłem z domu. Przed główną bramą zobaczyłem sylwetkę Ran. Rozglądała się na wszystkie strony, zerkając na zegarek. Po cichu wyszedłem tylną bramą i ruszyłem w stronę czekającej na mnie dziewczyny. Kiedy wyszedłem zza zakrętu i byłem dosyć blisko niej, zatrzymałem się i powiedziałem:
- Wszystkiego najlepszego, Ran!
Ona drgnęła i odwróciła się do mnie.
- Shinichi, gdzieś ty był?! - zapytała z wyrzutem. Jej mokre od łez oczy błyszczały w świetle chylącego się ku zachodowi słońca. Gdyby wiedziała, że byłem z nią cały ten czas... Lecz nie pora teraz na to.
- To teraz najmniej ważne - odpowiedziałem. - Ja... Ran, ja... - Ból. Okropny ból w klatce piersiowej. Straszne gorąco rozchodzące się od serca po koniuszki palców. Uczucie roztapiających się kości. - Czemu? Przecież... dopiero... wróciłem... do tego ciała...
- Shinichi? Co się dzieje? Shinichi!
- T-to nic, Ran... tylko muszę już... iść... wybacz... - wydyszałem, łapiąc się za koszulę na piersi. Deja vu?...
Zatoczyłem się kilka kroków w tył. Po chwili poczułem jak Ran złapała mnie za ramię.
- Nie odchodź! Masz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje!
W tym momencie moje serce zaczęło bić jak szalone, sprawiając mi tym niewyobrażalny ból. Już znajdowałem się w takiej samej sytuacji, ale gdzie?
Resztką sił próbowałem wyrwać się z uścisku Ran, by nie była światkiem mojej przemiany w dziecko. Nie udało mi się. Opadłem bez sił. Zaciskając z bólu rękę na ramieniu dziewczyny, rozglądałem się rozgorączkowanym wzrokiem za czymś, co mogłoby mi pomóc. Nic nie znalazłem. Krzyknąłem z bólu i bezsilności. Ran będzie w niebezpieczeństwie.
...Ach tak! Widziałem tą scenę we wczorajszym śnie! Co było dalej? Straciłem przytomność...
...
Już chciałem się poddać, gdy otoczyło nas stado białych gołębi. Ran zwolniła uścisk. Poczułem jak ktoś mnie złapał, a moja marynarka spadła. Pamiętam tylko biel, a potem już nic.
~~<>~~
Znajdowałem się gdzieś wysoko. Usiadłem i przetarłem oczy ręką. Rękaw mojej koszuli był podwinięty. Tak samo było z drugim rękawem i nogawkami spodni. Znowu mam deja vu? Eee tam. To pewnie kolejny sen...
- Yo, detektywie! - usłyszałem znajomy głos. Dochodził on gdzieś zza moich pleców. Odwróciłem się i zobaczyłem ciemnowłosą postać odzianą w biel. Kid właśnie z uśmiechem wyciągał coś ze swojego kapelusza. Z niejakim zdziwieniem uświadomiłem sobie, że była to długa lina.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem, podnosząc w jego kierunku rękę z zegarkiem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że go nie ma.
- Blisko twojego domu - odpowiedział, pokazując moją zgubę. - Wiedziałem, że będziesz chciał mnie tym trafić, więc sobie to pożyczyłem na chwilkę ♥ Nie bój nic, oddam - szybko dodał, widząc mój wzrok. Właśnie skończył wyciągać linę i nałożył swój kapelusz.
Zignorowałem to, co powiedział, wstałem i rozglądnąłem się dookoła.
- Co z Ran? - zapytałem.
- Nie wie, co ze sobą zrobić. Jest smutna. O! Znalazła twój prezencik. Bardzo ładna bransoletka, nie powiem... Ej, co ty robisz?!?
Kiedy złodziej był zajęty patrzeniem na Ran, podszedłem do niego, zabrałem mu lornetkę i sam przez nią spojrzałem. Dziewczyna uśmiechała się przez łzy. Przez chwilę rozglądała się wokoło, jakby miała nadzieję, że mnie zobaczy. Czemu zmniejszyłem się tak szybko?...
- Aaa! Bo popsujesz! - krzyknął Kid, zabierając mi lornetkę. - Delikatna jest.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mocno zaciskałem dłonie z bezsilności. Nagle na policzku poczułem coś mokrego. Dotknąłem ręką twarzy, a potem spojrzałem w górę. Miliony małych kropelek rozpoczęło spadać na wszystko, co napotkało na swej drodze. Spadało ich coraz więcej i więcej, wybijając smutny rytm.
W jednej chwili zakryło mnie coś białego. Dopiero po kilku sekundach zrozumiałem, że była to peleryna Kida. Kiedy z powrotem mogłem wszystko widzieć, ze zdziwieniem odkryłem, że byłem ubrany w swój stary mundurek z podstawówki, a na ręku miałem zegarek. Rozejrzałem się po dachu, lecz nigdzie nie zobaczyłem ciemnowłosego złodzieja. A tak w ogóle, to co on tu robił? Wzruszyłem ramionami.
Zamiast niego zobaczyłem linę przywiązaną do anteny. Obok niej znajdował się parasol oparty o murek. Kiedy podszedłem bliżej, mój wzrok przykuła mała biała karteczka z napisem: "Pędź do swojej księżniczki, bo zmoknie ♥ Kid"
Uśmiechnąłem się kącikiem ust i podniosłem parasol. Wyjrzałem zza murka, po czym rzuciłem go na jakieś, znajdujące się w dole, krzaki. Pociągnąłem za linę, upewniając się, że jest dobrze przymocowana, a następnie spuściłem się po niej w dół. Pobiegłem w stronę Ran, po drodze rozchlapując wodę ze świeżych kałuż. Po chwili stałem już tylko parę kroków od dziewczyny.
- Ran... - zacząłem. Drgnęła i spojrzała się w moją stronę. - ...neechan - dopowiedziałem, przypominając sobie, że byłem w ciele dziecka. Jej oczy znowu były pełne łez. W ręce mocno ściskała pudełko z prezentem ode mnie.
- Conan-kun... - jej głos drżał. Widać było, że spodziewała się ujrzeć Shinichi'ego, a nie małego Conana. Przetarła ręką oczy. - Co ty tutaj robisz? Czemu nie jesteś u profesora?
- Szukałem cię, bo się rozpadało - odpowiedziałem, pokazując parasol od Kida. -  A grę skończyłem bardzo szybko. - uśmiechnąłem się.
- No i sam zmokłeś... - powiedziała z troską. Kucnęła, wzięła ode mnie parasol i rozłożyła go nad nami. Złapała mnie za rękę i lekko pociągnęła za sobą.
- Co ze spotkaniem z Shinichim-niisan? - zapytałem, bardzo dobrze znając przebieg całego spotkania.
- Nagle zniknął wśród gołębi... Dziwne, co nie?
Przytaknąłem. Mam nadzieję, że, jak już, Ran będzie się na mnie gniewać, zamiast smucić. Chociaż to też nie byłoby mi na rękę... Co mam zrobić, żeby zapobiec jej smutkowi?
- A tak w ogóle, Ran-neechan... Wszystkiego najlepszego! - zawołałem w jej stronę. Uśmiechnąłem się, gdy się na mnie spojrzała.
- Skąd wiesz, że mam dziś urodziny?
- Eee... Zapytałem się Shinichi'ego-niichan... Proszę! - powiedziałem, podając jej białą różę, którą miałem w kieszeni. Trochę się zdziwiłem, gdy zobaczyłem jej kolor, bo pamiętam, że do kieszeni mundurka wsadziłem czerwoną różę... - To mój prezent dla ciebie, Ran-neechan!
Z oczu Ran spłynęły łzy, gdy sięgała po kwiat. Nagle puściła parasol, uklęknęła i mnie przytuliła.
- Dziękuję... - wyszeptała. Przez chwile po prostu trzymała mnie w ramionach. Nie wiedziałem, co zrobić. Po chwili też chciałem ją objąć, lecz w tym momencie powiedziała:
- Na co mi Shinichi, skoro mam ciebie, Conan-kun? Ty przynajmniej nie znikasz bez ostrzeżenia.
W odpowiedzi tylko się zaśmiałem.
- W zamian za prezent przyrządzę ci, co tylko zechcesz - powiedziała po chwili Ran, łapiąc mnie za ramiona.
- Yay! - krzyknąłem, podnosząc ręce. - No to może... ciasto cytrynowe!
- Okey. Dawno już go nie robiłam, więc mam nadzieję, że nie będzie dziwnie smakować...
- Na pewno nie! - zapewniłem ją. Gdybym był w swoim normalnym ciele, pewnie bym się z nią teraz posprzeczał. Lecz nie byłem w swoim ciele i na prawdę miałem ochotę na ciasto cytrynowe Ran.
Dziewczyna się zaśmiała. Sięgnęła po upuszczony parasol, znów złapała mnie za dłoń i wstała.
- Pobiegnijmy, bo jeszcze bardziej zmokniemy!
Raczej nam to nie groziło, ponieważ zaczęło się rozchmurzać, ale mimo to i tak z nią pobiegłem.
~~<>~~
- Conan-kun? Conan-kun! Obudź się, bo znowu zaśpisz do szkoły!
Otworzyłem oczy i się przeciągnąłem, ziewając. To był kolejny sen? Pewnie tak...
Sięgnąłem po okulary. Zacząłem je zakładać, lecz wypadły mi z rąk, gdy zobaczyłem lewy nadgarstek Ran. Znajdowała się na nim bransoletka z biało-niebieskimi kwiatami lotosu ze szkła. Taka sama, jak ta, którą jej kupiłem. Ran zauważyła, że się jej przyglądam i powiedziała:
- Ładna, co nie? Dostałam ją od Shinichi'ego.
Przez chwile nie wiedziałem, co powiedzieć i po prostu patrzyłem się na nią z otwartymi ustami.
- K-kiedy? - zapytałem po jakimś czasie.
- Dwa lata temu, na moje urodziny. Nagle zaczęło strasznie padać i zmokliśmy. Widzieliśmy też dużo białych gołębi, które nagle, wszystkie na raz, uciekły.
Westchnąłem i nałożyłem okulary. Jak mogłem o tym zapomnieć? I co mnie wzięło na takie sny...?
- Jeszcze raz dziękuję ci za wczoraj, Conan-kun - głos Ran wyrwał mnie z zamyślenia.
- Za wczoraj?
- Za tą białą różę, którą mi dałeś. Nagle zamieniła się w breloczek z bardzo ładnym króliczkiem.
Moja mina musiała wyglądać na mało inteligentną. To w końcu był sen czy nie?
- Mam jeszcze obiecane ciasto cytrynowe. Spakowałam ci trochę do twojego drugiego śniadania. Podziel się z przyjaciółmi.
- Okej. Dzięki, Ran - powiedziałem, wychodząc z pokoju.
~~<>~~
- No i jak ci poszło? - spytała Haibara. Wracaliśmy ze szkoły. Ayumi, Genta i Mitsuhiko beztrosko sobie gawędzili kilkanaście metrów przed nami, a ja i Haibara do tego czasu szliśmy w ciszy, zastanawiając się nad sensem chodzenia do pierwszej klasy podstawówki w wieku siedemnastu lat.
Wyrwany z rozmyśleń, spojrzałem się na nią nierozumiejącym wzrokiem. Przewróciła oczami i powiedziała:
- Wczorajsze spotkanie z Ran w swoim starym ciele.
- Hę???
To w końcu był sen czy nie?!?
~~<THE END>~~

piątek, 1 stycznia 2016

Happy New Year!

Yo!
Nowy rok nam nastał!
Z tej okazji pragnę Wam życzyć, abyście mogli go przeżyć jak najwspanialej; z radością, bez trosk.
I sorry za nieobecność (*)>
Pingwinek dla Was!