czwartek, 30 czerwca 2016

Światło

Obudziłam się w lesie, w środku nocy. Najpierw nie miałam pojęcia co tu robię, ale potem przestałam o tym rozmyślać, gdy rozejrzałam się po okolicy. Spomiędzy otaczających mnie czarnych pni padało srebrne światło księżyca, które sprawiało, że wszystko wyglądało tak, jakby było nie z tego świata. Tego wrażenia dopełniała unosząca się wszędzie mgła. Nic się nie poruszało. Nie wiał nawet najlżejszy wiatr.

Kocham światło księżyca. Dokładniej mówiąc; kocham słoneczne światło, które mogę podziwiać jedynie w postaci światła odbitego od tarczy ziemskiego księżyca. W innej postaci sprawi, że oślepnę.
Nigdy na swojej skórze nie czułam promieni słonecznych. W moich myślach było to ciepłe i miłe uczucie. Zupełnie inne od tego, gdy opatula cię mrok. Gęsty, zimny jak lód, nieczuły mrok, który jest całym moim życiem. Mogę się przemieszczać jedynie w nocy. Nie mogę pozwolić, by moja skóra zetknęła się ze światłem słonecznym. Wtedy bym zniknęła.
Byłam świadkiem zniknięcia osób z mojego gatunku. Było ich wiele... o wiele za dużo. Każda z tych osób poddała się fascynacji słonecznym światłem i chciała go dotknąć. Kiedy chociaż trochę na nich poświeciło, wciągnęło ich w oślepiającym blasku. Niemniej jednak tuż przed zniknięciem każda z tych osób się uśmiechała. Był to uśmiech pełen prawdziwej radości. Takiej, której wcześniej nigdy nie zaznali.
Jestem ostatnią osobą z mojego gatunku - ostatnim dziedzicem koszmarnego ciała, z którym powstałam; ostatnią osobą, którą ciągnie do tego ciepła słonecznego światła, które poznali już wszyscy inni oprócz mnie. Jestem... samotna...
Czasami mam ochotę po prostu także się rozpłynąć w utęsknionym cieple. Ale obiecałam. Obiecałam, że przeżyję. Obiecałam, że nie dam się pokonać i dotrę tam, gdzie każdy z nas zmierzał.

Podniosłam się z pozycji półleżącej trochę chwiejnie, ponieważ dawno nie stałam. Moje blade, chude nogi zdawały się nie utrzymywać ciężaru mojego małego ciała. Czerwona, podarta sukienka na ramiączkach, którą miałam na sobie wydawała się być na mnie za duża i jeszcze bardziej podarta niż była wcześniej. W gardle miałam sucho, jakbym nałykała się jakiegoś pyłu. Oparłam się o drzewo i zgarnęłam do tyłu długie, białe włosy, których miałam coraz mniej. Moje stopy bolały od licznych zabrudzonych ran. W brzuchu mi już nawet nie burczało; żołądek zdawał się trawić sam siebie. Ruszyłam przed siebie nie zważając na to wszystko. Nie zważając na to, że każdy krok bolał. Szłam w upragnione miejsce. Wiedziałam, że byłam już blisko niego. Jeszcze tylko kilka metrów, za linią drzew przede mną.
Ociężałe mięśnie cicho protestowały z bólu. Musiałam na każdym kroku podpierać się o drzewo. Suchość w gardle nagle stała się tak doskwierająca, że aż ugryzłam się w język, z którego popłynęła krew, dając ukojenie. Dawno już nie czułam tego smaku. Pobudzony zapachem i smakiem żołądek niemiłosiernie mnie zabolał, przez co upadłam.
Przede mną zauważyłam ostatnie drzewo, które zasłaniało mi widok na upragnioną krainę. Powoli zaczęłam przesuwać się w lewą stronę, chcąc ominąć przeszkodę. Wyciągnęłam rękę i...
...poczułam ciepło. Miłe, kojące ciepło, które łagodnie dotykało moje poranione palce. Na mojej zmęczonej twarzy pojawił się nieśmiały, radosny uśmiech. Jednocześnie z moich oczu popłynęły łzy smutku, gdyż uświadomiłam sobie, co owo ciepło oznacza.
Dotknęłam światła.
I tuż po tym zniknęłam.

środa, 29 czerwca 2016

Reaktywacja opowiadania

Utworzyłam jakiś czas temu nowego bloga o opowiadaniu pt. Magiczny pierścień. Może kojarzycie, że dodałam tutaj kiedyś pierwszy rozdział o tym tytule (Magiczny pierścień II #01)
Będzie to fantasty i trochę romansidła, i komedii. A przynajmniej mam taką nadzieję...


Jak ktoś chętny to zapraszam TUTAJ

wtorek, 14 czerwca 2016

Nowe życie #02

Poszukiwanie ludzkiego miasta zakończyło się już po dwudziestu minutach. Stało się to przez to, że Matemon mógł swoją mocą umocnić przejęte ciało, a także zwiększyć jego możliwości. Nie było nikogo w pobliżu; jeśli ktoś by był, Matemon musiałby udawać słabego w sportach, ale genialnego umysłem Johna Taylera - siedemnastolatka, którego ciało przejął, w celu zasmakowania szczęśliwego życia, na jakie miał nadzieję.
Tuż obok miasta, gdy przed sobą zauważył ludzką kobietę spacerującą wzdłuż drogi z torbą w ręku, Matemon gwałtownie wyhamował i zaczął grać swoją rolę:
- Przepraszam! Mógłbym skorzystać z pani telefonu? - zapytał po angielsku. Głos wydobywający się z gardła Johna Taylera był słaby i mocno zachrypnięty, co sprawiło, że kobieta się wzdrygnęła. Po chwili jednak zwróciła twarz w jego kierunku. W pierwszym odruchu chciała się uśmiechnąć do niego, lecz potem, gdy zauważyła jego szary odcień skóry i podarte ubrania, krzyknęła ze strachu i szybko pobiegła przed siebie. John spojrzał po sobie i skojarzył, że jego wygląd różnił się od wyglądu człowieka. W związku z tym zmienił kolor swojej skóry na kremowo-różowy, a czas ubrań cofnął do tego przed wypadkiem, przez co znowu wyglądały jak nowe. Nadal jednak nie miał butów, które zgubił gdzieś po drodze, ale się tym nie przejął. Poszedł dalej.
Po obu stronach drogi stało mnóstwo sklepików z najróżniejszymi rzeczami. Wszędzie było bardzo dużo ludzi, którzy co chwilę podchodzili do jakiegoś kramu. Niektórzy mieli telefon, z którego chciał skorzystać John. Dziwnie by jednak było, gdyby nagle kogoś poprosił o pożyczenie komórki; jeszcze by pomyśleli, że chce ich okraść, co nie było niemożliwe w tutejszym zgiełku. Chłopak postanowił poprosić o skorzystanie ze współczesnego komunikatora właściciela nieuczęszczanego stoiska z podejrzanie wyglądającymi wyrobami z drewna. Kiedy John podszedł do pokrytej towarem lady, wcześniej nudzący się sprzedawca znacznie się ożywił i zaczął zachwalać swoje produkty, opisując ich różne właściwości.
- Ten oto drewniany słoń z chęcią przekaże ci swoją siłę, a ta oto sowa użyczy ci swojej mądrości. Oczywiście, jeśli je pan kupisz - mówił, pokazując chłopakowi figurki kompletnie nieprzypominające zwierzęta, o których wspomniał. Nie zauważywszy zainteresowania ze strony swojego potencjalnego klienta, sklepowy ciągnął dalej: - Jedynie dzisiaj, dla pana, wprowadzę obniżkę; kup pan jeden, a dostanie dwa...
- Przepraszam, ale chciałem tylko zapytać, czy mógłbym skorzystać z telefonu - przerwał mu John. Gdy tylko sprzedawca usłyszał to ciche zdanie wypowiedziane zachrypłym głosem, stracił cały swój zapał i ciężko oparł się o krzesło. Smutno westchnął, co sprawiło, że chłopak w jednej chwili zaczął sprawdzać czy nie ma jakichś pieniędzy w kieszeniach. - Przykro mi, ale nie mam żadnych pieniędzy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem w domu i nawet nie wiem, gdzie jestem - dodał po krótkiej chwili przerwy.
Około sześćdziesięcioletni mężczyzna o siwej resztce włosów i życzliwej twarzy, będący wspomnianym wcześniej sprzedawcą, z troską spojrzał na Johna, po czym odwrócił się i podał mu leżącą z tyłu komórkę z dużymi klawiszami. Chłopak podziękował, a potem wpisał odpowiedni numer. Nacisnął zieloną słuchawkę i przez chwilę czekał na połączenie.
Halo? - głos z telefonu brzmiał kobieco i znajomo.
- Suze? - zapytał Matemon, niepewnie. Wszystkie wspomnienia zajmowanego przez niego ciała były niewyraźne, przez co miał problem z rozpoznaniem zniekształconego przez telefon głosu.
~ ...brat...? Gdzie jesteś?!? Czy ty wiesz jak matka się o ciebie martwiła?!?
- Co to za miasto? - zapytał chłopak sklepowego. Ten mu odpowiedział, że aktualnie znajdują się w miejscowości GreenLine. - W GreenLine - odpowiedział.
~ GreenLine? A gdzie to?
- Nie wiem. Ale niedługo wrócę, obiecuję. Możesz to przekazać rodzicom?
~ Rodzicom...? - nie dane było dokończyć Susan tego zdania, gdyż Matemon przerwał połączenie. Oddał komórkę mężczyźnie, który się na niego patrzył z wyczekiwaniem.
- Wie pan jak się mogę stąd dostać do SilveryDust? - na to pytanie sklepikarz pokręcił głową, lecz zaraz znowu się odwrócił i podał chłopakowi mapę okolicy. Po środku znajdowała się mała zielona kropka podpisana "GreenLine". Nazwa "SilveryDust" znajdowała się tuż na skraju mapy. Kropka podpisana tą nazwą była około sześć razy większa niż ta pośrodku oraz była przecięta równo w połowie. - Bardzo panu dziękuję. To ogromna pomoc dla mnie. Nie wiem jak mam się odwdzięczyć.
- Ależ nie ma za co - odpowiedział mężczyzna. Nagle jego uśmiech nieznacznie się zmniejszył, po czym powrócił do swojego pierwotnego stanu sprzed chwili. - A odwdzięczyć się możesz, przyjmując to.
Gdy to powiedział, pochylił się i spod lady wyjął kawałeczek drewna. John wyciągnął rękę w kierunku sprzedawcy. Kiedy tylko mała figurka spoczęła na jego dłoni, zauważył, że wygląda jak dziewczynka w sukience do kolan. Na jej twarzy jaśniał szczery uśmiech, a na włosach siedział motylek. Jej nogi były zgięte jakby klękała, lecz nie miała na czym, gdyż figurka nie przedstawiała żadnego podłoża. Matemon miał wrażenie, że czuje bijące od niej ciepło, które ogrzewało jego dłonie.
Pytająco spojrzał się na mężczyznę za ladą. Ten tylko się uśmiechnął i powiedział:
- Trzymaj ją zawsze przy sobie. Jestem pewien, że ci pomoże. A teraz zmykaj już! Twoja mama i siostra czekają.
John złapał mapę, a figurkę schował do kieszeni na piersi. Kiwnął głową w kierunku sprzedawcy podejrzanych figurek i poszedł przed siebie.


Igor Freeman spojrzał za odchodzącym chłopakiem. Zauważył, że nie ma butów, po czym cicho powiedział do siebie, ale w jego kierunku:
- Powinieneś dbać o to ciało. Jest słabsze niż twoje, Cieniu z BlackPlanet.